Rozmowa z Ziemowitem Fałatem i Grzegorzem Zwierzyną – założycielami Browaru Pinta.
Od czego się zaczęło? Jak takie trzy różne charaktery się spotkały?
ZF: Nie pamiętam dokładnie jak się poznaliśmy. Na pewno było to przy okazji Giełdy Birofilistycznej w Żywcu, gdzieś pod koniec lat 90-ych
GZ: Zaczęło się przez „Piwosza” – gazetę.
ZF: Tak, faktycznie podczas imprezy ktoś wskazał mi Ciebie jako organizatora imprezy.
GZ: Potem powstał internetowy Sklep Piwosza. Ja dostarczałem tam jakieś materiały do sprzedaży. Potem od słowa do słowa i Ziemek zaproponował, żeby przy okazji Giełdy zrobić Festiwal Piwowarów i Konkurs Piw Domowych. Poszliśmy trochę po bandzie, bo z nikim tego nie konsultowaliśmy, tylko zrobiliśmy to po cichu. Jak się już impreza toczyła, to się okazało, że została ona wzbogacona o Festiwal Piwowarów i Konkurs Piw Domowych. Główny sponsor, czyli Żywiec jakoś to łyknął, a potem już widzieli w tym jakieś plusy i to zaczęło się rozrastać. A przy okazji tego, z Ziemkiem się coraz częściej spotykaliśmy, wymienialiśmy się różnymi pomysłami związanymi z imprezą i konsekwencją tego był pomysł w 2010 roku, by wykorzystać potencjał imprezy i zrobić pierwszy raz kontraktowo piwo grodziskie. Ziemek miał kontakty z Browarem Grodzka, tam dogadał sprawy formalne. Ja zadeklarowałem chęć sprzedaży tego piwa i to był kolejny etap naszej znajomości, przyjaźni i współpracy. I początek komercyjnego warzenia piwa.
ZF: Przez te kilka lat Festiwalu Piwowarów (Festiwalu Birofilia), ta impreza nie miała tak naprawdę konkurencji i było to jedyne miejsce spotkań dla piwowarów domowych, potem browarów restauracyjnych, pierwszych rzemieślników (na Festiwalu Birofilia debiutowało piwo grodziskie jeszcze sprzed działalności PINTY, potem debiut Artezana, Pracowni Piwa…). To Grodziskie z 2010 roku było taką pierwszą próbą odpowiedzi na jojczenie w środowisku miłośników piwa, że kiedyś mieliśmy takie świetne piwo, a teraz nikt go nie chce warzyć. My to piwo po prostu uwarzyliśmy. Jedyną możliwością wprowadzenia tego do sprzedaży było uwarzenie tego w browarze, który już istniał. Wzięliśmy w swoje ręce sprawy związane z recepturą, butelką, etykietą, sprzedażą… Zrobiliśmy 1666 butelek piwa Grodziskiego, podliczyliśmy wszystkie koszty i okazało się, że musi kosztować 5 zł, żebyśmy nie dołożyli do interesu. W 2010 rok 5 zł za małe piwo było ceną astronomiczną.. Tymczasem piwo sprzedało się błyskawicznie. Połowa na Festiwalu, a reszta pojechała do sklepów. Piwo miało 3 tygodnie terminu ważności. Po miesiącu zaczęły się telefony do Grześka – „Chcemy więcej!”. Sklepów wtedy było też niewiele, można było je policzyć na palcach naszych rąk. Wokół tego piwa zrobiła się sympatyczna otoczka, że „chłopaki wzięli sprawy w swoje ręce i zrobili piwo”. To miała być jednorazowa akcja, ale w tym czasie zaczęliśmy jeździć więcej po festiwalach w Europie i okazało się, że w Polsce jest strasznie łyso. Browary restauracyjne warzyły obowiązkowy tercet – jasne, ciemne i pszeniczne. Ale gdzie to wszystko co wykipiało za granicą? Mijały lata i w Polsce nikt nie podejmował tematu. Browamator zaczął oferować dla browarów komercyjnych amerykańskie chmiele, ale nikt nie był tym zainteresowany. Po tym sukcesie A’la Grodziskiego stało się dla nas jasne, że trzeba się zainteresować tematem warzenia kontraktowego, bo jest na to zapotrzebowanie. No i zaczęło się myślenie – Gdzie? Jak? Co? Udało się nam dość szybko ustalić, że w Zawierciu. Potem zaczęły się wycieczki do Zawiercia i ustalanie szczegółów, liczne rozmowy. Właściciele browarów dość nieufnie podchodzili wtedy do tematu, ale dogadaliśmy się. Potem był długi proces wymyślania nazwy. Grzesiek kiedyś przy śniadaniu rzucił „Pint”, przerobiliśmy to na „PINTĘ” i tak zostało. Na pierwszy ogień poszły piwa w znanych stylach, ale zaczęliśmy od American IPA, która wydawała się czymś, co może zaskoczyć.
GZ: Ale była też najbardziej ryzykowna.
ZF: Trzeba sobie uświadomić jakie to były czasy. W Polsce w tym czasie awangardowa była pszenica, a tutaj wchodzi amerykańska IPA na amerykańskich chmielach – Atak Chmielu. Wszystko szło dobrze, do czasu rozlewu. Okazało się że z zaplanowanych 50 hl, wyszło nam 24. Wszystkie kalkulacje poszły… Nie przewidzieliśmy, że te straty będą tak duże. A musieliśmy wcześniej podać jakieś wyceny, rozlew był na kilka dni przed Festiwalem we Wrocławiu. Dzisiaj te 30 hl różnicy to nie jest jakaś wielka ilość, ale wtedy…
GZ: My tak cały czas mówimy o sobie, a trzeba jeszcze dodać, że jest z nami Marek Semla. Marek razem ze mną organizował Festiwal Birofilia. Przy projekcie Grodziskiego jeszcze go nie było, ale rzeczą zupełnie naturalną się wydawało, że on dołączy do zespołu, bo się doskonale uzupełnialiśmy.
To skoro już o tym mowa, to jaki jest podział Waszych zadań?
ZF: Po mojej stronie leży kreacja piwa, po trochu marketing i kontakty z zagranicą. To co chcemy uwarzyć to są nasze wspólne dyskusje.
GZ: Ja odpowiadam za sprzedaż i kontakty z klientami, a Marek za sprzedaż bezpośrednią, prowadzenie magazynu i logistykę. Marek jest osobą najbardziej operacyjną, która najlepiej sobie radzi z rzeczami organizacyjnymi i technicznymi. W tym roku dołączył do naszego zespołu jeszcze Paweł Masłowski, który nadzoruje proces warzenia w obu browarach.
Wspominacie te czasy, kiedy w Polsce nie było jeszcze nic, jeśli chodzi o piwo, więc jak się zapatrujecie na tę Piwną Rewolucję, która się w Polsce aktualnie dzieje?
ZF: To co się dzieje teraz w Polsce to jest dla mnie powód do osobistej satysfakcji. Można powiedzieć, że byliśmy monopolistami w temacie piwa rzemieślniczego. Teraz okazuje się, że temat zyskuje popularność w całej Polsce. Nasze zainteresowania, które wtedy mogły się wydawać dość niszowe i dziwne, jak płynięcie pod prąd, ruszyły Rewolucję na całego. Ale wciąż jest tak dużo do zrobienia… Pojeździliśmy trochę po świecie, widzieliśmy jak to wygląda np. w Stanach i jeszcze bardzo dużo przed nami. Zachłysnęliśmy się innym piwem i teraz trzeba to odpowiednio spożytkować, żeby nie była to moda na kilka sezonów, ale stały trend. Czasami drażni mnie takie uszczęśliwianie kogoś na siłę – „ty nie pijesz craftów, to jesteś be”. Podoba mi się natomiast takie podejście naturalne – my coś oferujemy, a jeśli komuś się to podoba to bardzo dobrze. Sama nazwa „rewolucja” mi się nie bardzo podoba. Teraz to może faktycznie nabiera cech rewolucji, ale ja wiem ile to lat zajęło. Polska jest specyficznym krajem na tle innych, bo jest bardzo duży potencjał wśród ludzi.
GZ: W mojej ocenie rewolucja piwna jest częścią większej rewolucji jeśli chodzi o mentalność i świadomość Polaków. Piwo jest najbardziej jaskrawym przykładem, ale zmiana jest też w gastronomii, w profilu tego co oferują restauracje, powstają nowe kawiarnie, takżę „craftowe”. Konsumpcja jest coraz bardziej świadoma i ludzie zwracają większą uwagę na to co spożywają i kupują. Piwo gra pierwsze skrzypce jeśli chodzi o kulturę kulinarną, ale to jest zmiana modelu życia.
ZF: Z kim by nie rozmawiać, kto świadomie realizuje swoje pomysły czy pasje, jak na przykład właściciele palarni kawy, serowarzy, każdy powie, że to wszystko musi być autentyczne, ale też nie specjalnie nadmuchane. Żeby to nie był przerost formy nad treścią. Żeby nie był to balon, który zaraz pęknie. Tego się trochę boję. Rozmawialiśmy o festiwalach piwa – teraz praktycznie co tydzień jest gdzieś festiwal. Owszem, bardzo fajnie, że to się dzieje, ale musimy też znać skalę. Ale myślę, że wszystko się naturalnie ułoży.
GZ: W porównaniu z tym co było 5 lat temu, to teraz żyjemy w piwnym raju. Jeszcze 2 lata temu dostępność tych piw rzemieślniczych była bardzo ograniczona. To było 50 sklepów w całej Polsce, niewielkie ilości multitapów. Teraz mamy kolejny etap tej ewolucji, że to piwo idzie pod strzechy, przez dostępność w swykłych sklepach i pubach, które do tej pory sprzedawały głównie piwo koncernowe – te puby rozwiązują teraz umowy na wyłączność, zostawiają jedno koncernowe piwo, a na kolejnych nalewakach pojawiają się krafty. Jeśli to będzie się rozwijać to będzie dobrze.
ZF: Zmieniła się sytuacja. Kiedyś, żeby browar wszedł na półkę do hipermarketu to musiał negocjować i płacić. A teraz nie możemy się odpędzić od próśb od tych największych sieci. Nie podejmujemy współpracy, chociaż nasze piwa się czasami tam pojawiają, ale to jest zupełnie inny temat.
Jakie są wasze marzenia związane ze rozwojem?
GZ: Mamy dość oryginalny pomysł na własny browar. Nie chcę zdradzać szczegółów, ale wymyśliliśmy sobie ciekawą formę. Gdybyśmy się zawzięli to pewnie niewielki browar rzemieślniczy moglibyśmy otworzyć dość szybko, ale biorąc pod uwagę obecny poziom sprzedaży, otwieranie małego browaru byłoby dla nas krokiem w tył. Mamy bardziej ambitny plan. Nie mamy aspiracji koncernowych, jest pewna granica, której nie chcemy przekroczyć i ten browar, o którym myślimy byłby browarem do 20 tysięcy hektolitrów.
ZF: Jeżeli ma w ogóle powstać, to nie może to być popierdółka. Browar ma być wzorcowy pod każdym względem (śmiech) i ma również odzwierciedlać nasze pasje, czyli podróże. Już jako PINTA odwiedziliśmy Stany, Japonię, Nową Zelandię, sporo Europy. Byliśmy też w północnej Afryce. Warzymy również z zagranicznymi browarami i ten motyw podróży stale się gdzieś przewija. Jeśli więc kiedyś zbudujemy nasz browar, to będzie on mocno związany z klimatem podróży. Dla nas ten klimat podróży symbolizuje wielokolorowa mozaika kontenerów przepływających morza w tę i z powrotem. Jeśli więc browar powstanie, prawdopodobnie będzie posiadał motyw kontenerowy.
Czy Wasze podróże są zawsze z zamysłem piwno-edukacyjnym, czy piwo jest raczej przy okazji podróży?
ZF: Zależy które. Wyjazd do Finlandii to był wyjazd do źródeł Sahti, które warzyliśmy wtedy jako Koniec Świata. Wyjazd do Nowej Zelandii to było chmielobranie o pół roku wcześniej niż w Europie.
GZ: Tych elementów piwnych jest tam zawsze sporo lub bardzo dużo. To się bierze z tego, że wszyscy lubimy się włóczyć po Polsce i po świecie. Zawsze uważałem, że jeśli uda nam się powiązać pasję do piwa z pasją do podróży, to większe szczęście by nas spotkać nie mogło. I tak się teraz dzieje.
ZF: Ale jak wyjeżdżamy to nie jest to szalone bieganie od jednego browaru do drugiego.
GZ: Zawsze staramy się to wypośrodkować. Jak pojechaliśmy do Nowej Zelandii to piwo było na drugim planie. Na pierwszym było urok piękna tego kraju. Ale staraliśmy się wszystkiego spróbować – byliśmy w winiarni, poznaliśmy najpiękniejsze zakątki tego kraju. Wszystkiego po trochu.
Pamiętacie która z tych podróży zrobiła na Was największe wrażenie w piwnym temacie? Któraś przeprowadziła Piwną Rewolucję w Was samych?
ZF: Dla mnie osobiście największe znaczenie miał wyjazd na Festiwal w Kopenhadze w 2008 roku, kiedy tam było prawie wszystko to, co jest teraz u nas. Jeśli chodzi o podróże z PINTA to każdy wyjazd jest inny. Wyjazd do Finlandii w połowie grudnia był specyficzny (smiech). Wyjazd do Japonii 2 lata temu skończył się tym, że wróciliśmy i warzymy z piwowarami, których tam poznaliśmy.
GZ: Przed PINTA najważniejszym, przełomowym wyjazdem w moim życiu był wyjazd do Bambergu – całkowicie zmienił mój światopogląd i patrzenie na piwo. A kolejnym takim wyjazdem był wyjazd z Ziemkiem do Stanów. Tam doznałem drugiego poważnego szoku mentalnego.
A czy było jakieś takie piwo, które wywróciło Wasz świat do góry nogami?
ZF: Dla mnie takim piwem było piwo, którego spróbowałem podczas wyjazdu do Kopenhagi w 2008 roku. To była Imperialna IPA warzona przez Nøgne we współpracy z japońskim piwowarem. To był dla mnie szok.
GZ: Dla mnie też to była Imperialna IPA, ale to było na Festiwalu w Londynie. Tego samego piwa spróbowałem ponownie w Amsterdamie. To był zupełnie inny punkt odniesienia. Teraz jest dużo piw, które smakują i robią dobre wrażenie, ale człowiek ma tyle doświadczeń za sobą, że trudno spotkać piwo, które by cię rozłożyło na macie. Ale wtedy, gdy awangardowym piwem było pszeniczne, to możliwość spróbowania dobrej Imperialnej IPY było rajem.
Wy też stworzyliście piwo, które w tej chwili jest już ikoną i myślę, że wielu osobom również wywróciło światopogląd. Mam na myśli Atak Chmielu. Jak wy je postrzegacie?
ZF: To jest nasz bestseller. Sprzedaje się w nieograniczonych ilościach – nie jesteśmy w stanie nawarzyć go tyle, ilu jest chętnych by je kupić. Piwo jest warzone bez zmian w recepturze od samego początku. To piwo, któremu według nas niczego nie brakuje.
GZ: To jest ważne piwo, ponieważ poprzez jego popularność w świecie polskiego craftu jest to dla wielu piwo pierwszego kontaktu gdy przechodzą z piw koncernowych na piwo rzemieślnicze. Wielu zaczyna właśnie od Ataku Chmielu. To piwo jest fenomenem i robi dobrą robotę.
A Wy sami, spośród swoich piw, które najbardziej lubicie?
ZF: Ja bardzo lubię A ja pale ale. Od września do kwietnia jest to dla mnie podstawowe piwo. Bardzo lubię piwa kwaśne, które warzymy od jakiegoś czasu. Zawsze lubiłem piwa kwaśne, ale wcześniej były niedostępne. Lubię też bardzo Pumpkina – zapach piwa dyniowego, kiedy jest jesień, kiedy się dymi na polach – to na mnie dobrze działa.
Zdradźcie nam sekret. Działacie 4 lata na rynku. Pierwsze piwo – bestseller. Potem kolejne piwa – większość jest strzałem w dziesiątkę. Gdzie tkwi sekret?
ZF: To się bierze stąd, że to jest cały czas nasza pasja i my się tym naprawdę interesujemy. Dużo jeździmy, ale większość z tych piw to nie są rzeczy, które gdzieś podpatrzyliśmy – Son of a Birch jest całkowicie autorskim pomysłem. Dopiero szukając informacji o tym piwie dowiedzieliśmy się, że podobne piwa były już wcześniej warzone, gdzie sok z brzozy był fermentowany. Ja uważam, że w piwowarstwie rzemieślniczym niezwykle ważna jest intuicja. Intuicja i czasami odwaga. Nie można się zamykać w żadnych ramach. My przeszliśmy z tego etapu, gdzie warzyliśmy klasyczne piwa i zaczęliśmy eksperymentować.
Ale do klasyki też często wracacie, bo ona jest znana i lubiana.
ZF: Właśnie o to chodzi, że my w tym naszym bogatym portfolio, w każdej chwili możemy wyciągnąć piwo i je uwarzyć.
GZ: Na tym polega siła. Nie jesteśmy zamknięci w sześciu markach. Część z naszych piw jest nie tolerowana przez piwnych geeków, ale one mają swoich odbiorców wśród bardziej stonowanej i spokojnej klienteli.
ZF: Dobrze nam się współpracuje z browarami, w których warzymy. I od samego początku nie ma żadnych kompromisów surowcowych. Zawsze staramy się używać tego co najlepsze.
Gdybyście tak ideologicznie mieli powiedzieć czym jest dla Was piwo?
GZ: Sposobem na życie. Dla mnie to była długa droga, nim okazało się, że piwo jest bardzo ważnym elementem w moim życiu. Złożyło się na to wiele wydarzeń, kwestia tego gdzie się urodziłem, a nawet kwestia tego z kim chodziłem do szkoły – matka mojego najlepszego przyjaciela pracowała w browarze. Doszło do tego zamiłowanie do podróży i spotkanie odpowiednich osób w odpowiednim czasie. Dla mnie piwo jest sposobem na życie – nie jest najważniejsze, ale temat piwowarstwa jest dla mnie poza rodziną najważniejszą częścią tego co robię. W tym się dobrze czuję.
ZF: Zgadza się. Piwo jest jednym z najstarszych napojów świata. To jest coś, co łączy nas z naszą cywilizacją. Ja jestem też wielkim miłośnikiem kolei, ponieważ tory kolejowe to jest coś co jest w tym samym miejscu od 100-150 lat. To jest bezpośrednie przeniesienie do przeszłości. Podobnie jak piwowarstwo. Browary na całym świecie to są zakłady, które działają nieprzerwanie od kilkudziesięciu, czasem kilkuset lat. Wielu fabryk już nie ma, a browary dalej istnieją. W piwowarstwie jak w każdej branży ważna jest też pasja, tradycja i historia.
GZ: Piwo wprowadza do życia pierwiastek magii.
ZF: Oprócz tego działa świetnie na samopoczucie i zbliża ludzi do siebie.
Co w piwie rzemieślniczym Was najbardziej cieszy?
ZF: Naturalność. Filozofia. Swoboda. My nie musimy ubierać się w koszule czy garnitury. To są proste rzeczy.
GZ: Jak ktoś ma problem ze zrozumieniem tego, to zachęcamy żeby pojechać do Denver na galę wręczenia nagród. Oprawa jest taka jak na rozdaniu Oscarów – czerwone dywany, najlepszy catering, najlepsza sala w mieście, wszystko tiip-top. Prowadzący ubrany w smoking, prowadząca w kreacji z Paryża. A reszta – 3000 piwowarów – w krótkich gaciach, t-shirtach i tatuażach.
ZF: To jest fajne, bo to jest bardzo żywe i nieudawane.
Macie w pamięci jakieś niezapomniane znajomości dzięki piwowarstwu?
ZF: Na pewno wycieczka do Francji dwa lata temu, gdy błąkaliśmy się po północnej Francji w sierpniu czyli miesiącu, kiedy Francja śpi i wszystko jest pozamykane włącznie z restauracjami. Ale ponieważ warzyliśmy wtedy Bière de Garde chcieliśmy skonfrontować go z Bière de Garde warzonym w ojczyźnie tego stylu. Udało nam się umówić w nielicznych browarach, ale polecono nam jeden browar. Wszystko pozamykane. Pukamy. Pukamy drugi raz. Ktoś otworzył nam drzwi. Mówimy, że chcieliśmy zobaczyć browar. „Nie, nie, zamknięte!” „Ale polecono nam żeby zobaczyć ten browar, jesteśmy piwowarami z Polski.” „Piwowarzy? Wchodźcie!”. I tak zaczęła się spontaniczna impreza, która trwałą kilka godzin. Spróbowaliśmy wszystkich ich piw, wszystkich naszych. Spotkaliśmy się po dwóch latach na wspólnym warzeniu.
GZ: Dużo fajnych ludzi poznaliśmy już na etapie organizacji Festiwalu Birofilia. Dużo interesujących i nietuzinkowych osób zasiadało w jury. To była śmietanka piwowarska z Europy i Stanów. Świetnie przyjęto nas też w Japonii. Bardzo dużo ciekawych ludzi się spotyka, w Polsce również. Ja na przykład nie mogę się zawsze doczekać na spotkanie z Wojtkiem Frączykiem. Uwielbiam jego towarzystwo!
Na koniec: czy chcielibyście przekazać naszym czytelnikom jakąś złotą myśl?
ZF: Nie wolno bać się realizować pomysłów, nawet najbardziej dziwnych i szalonych. Masz pomysł? Zacznij działać jeszcze tego samego dnia.
GZ: Ograniczenia są największym przeciwnikiem człowieka w dążeniu do szczęścia.
Chcecie więcej?
- Przeczytajcie pozostałe rozmowy z serii Ludzie Polskiego Kraftu!
- Zajrzyjcie na fanpage Browaru Pinta